Druga w tym roku edycja “Rowerowych kolaży” przybrała nieco inną, nową dla większości z jej uczestników formę. Dotąd pod tym hasłem kryła się klasyczna turystyka rowerowa i choć teraz również mieliśmy przyjemność poznać z roweru nieznany bliżej każdemu z nas kawałek Polski to poruszać się po nim mieliśmy nieco inaczej. Ale o tym dwa akapity dalej…
Ten wyjazd realizowaliśmy w ramach zadania publicznego „Podtrzymywanie i upowszechnianie tradycji narodowej, pielęgnowanie polskości oraz rozwoju świadomości narodowej, obywatelskiej i kulturowej”. Za cel naszych jesiennych Kolaży obraliśmy Dolny Śląsk, który w ubiegłym roku w drodze do Austrii podziwialiśmy w strugach ulewnego deszczu. W piątkowy poranek ruszyliśmy w kierunku Wrocławia, a tam czekała nas wizyta w Muzeach: Militariów i Archeologicznym, oddziałach Muzeum Miejskiego mieszczących się w zespole budynków średniowiecznego Arsenału Miejskiego. Wystawy stałe Muzeum Militariów obejmują oręż i eksponaty o tematyce militarnej od czasów epoki kamiennej i ekspozycje broni białej pochodzącej z XVIII wieku oraz broni palnej z wielokalibrowymi karabinami maszynowymi, ręcznymi i ciężkimi. Całość uzupełnia Sala im. Jacka Kijaka, pasjonata militariów, który przed ponad 20 laty przekazał placówce zgromadzone przez siebie unikatowe egzemplarze hełmów wojskowych. Muzeum Archeologiczne dzięki zgromadzonym przedmiotom oraz rekonstrukcji fragmentów dawnych osad i miejsc pochówków, prezentuje początki osadnictwa na Śląsku, po rozwój średniowiecznych miast.
Ci z Was, którzy śledzą nasz fan page, wiedzą, że Odjechani nie byliby sobą, gdyby w tle choć na chwilę nie pojawił się rower. Nie inaczej mogło być tym razem. Z Wrocławia udaliśmy się dalej na południe, w kierunku Kotliny Kłodzkiej. W swoje tegoroczne letnie, rodzinne wakacje w Karkonoszach Szymon i Karol wpletli przejazdy po single trackach. Ponieważ temat takiej formy wyjazdu powracał wielokrotnie – przy ich reklamie i świeżych relacjach tym razem nie było już odwrotu i to właśnie jazda po tzw. singlach miała być głównym sportowym elementem naszego wrześniowego wyjazdu integracyjnego. Po zameldowaniu się w malowniczo położonej agroturystyce w Starej Morawie bez zbędnej zwłoki ruszyliśmy na rekonesans po najbliżej położonym szlaku o swojsko brzmiącej nazwie Pętla Rudka. Wchodzący w skład projektu Singletrack Glacensis szlak przygotowany został w całości maszynowo, chociaż w części zjazdowej można natknąć się na kamieniste odcinki. Single wiedzie przez malowniczy las dookoła gór Janowiec i Rudka. Podjazd na pętli jest wymagający, ale wygodny. Zjazd natomiast niemalże w całości odbywa się dzięki grawitacji, a o konieczności pedałowania przypomina dosłownie kilka niewielkich podjazdów. Pętla Rudka ma zaledwie 9 kilometrów jednak o skali trudności przejazdu więcej mówi suma przewyższeń ok. 530 metrów oraz najwyżej bezwzględnie położony punkt, 874 metry. Część z nas miała niedosyt po jednym kółku i udała się na jeszcze jedno okrążenie chcąc wykorzystać też doskonałą pogodę jaka na ten weekend została zamówiona.
Sobota w całości została przeznaczona na zabawę. Zabawę na naszych jednośladach. W planach mieliśmy przejazd do Międzygórza, miejscowości z licznie zachowaną zabudową w stylu szwajcarskim z XIX i słynnego niemieckiego kurortu z czasów bezpośrednio przed włączeniem w granice państwa polskiego w 1945roku. Cel na ten dzień był ambitny – pętle tam i z powrotem liczy niespełna 60 kilometrów a w piątek mieliśmy okazję przekonać się jak bardzo parametr odległości może okazać się nieoczywisty w odniesieniu do wysiłku jaki trzeba włożyć w jego przejechanie. Pierwszy odcinek wiódł poznanym wcześniej podjazdem pod Rudkę. Dalej kierowaliśmy na wschód pod Janową Górą i nad wsią Biała Woda. Dalej zachodnimi zboczami szczytów Czarna Góra, Jaworowa Kopa i Smrekowiec podążyliśmy do Międzygórza, ku uciesze wszystkich zdecydowanie przez większość czasu jadąc w dół. Osiągnięcie półmetka wymagało oczywiście szczegółowego omówienia przy kawie i czymś słodkim. Taki przejazd kosztuje sporo kalorii, ale na szczęście w ich uzupełnianiu – nie mamy sobie równych.
Wiedzieliśmy już mniej więcej co nas czeka na powrocie – przekrój wysokości szlaków nie pozostawiał złudzeń i od Międzygórza rozpoczęliśmy wdrapywanie się pod górkę. W drodze do Starej Morawy mieliśmy objechać Igliczną, Przednią, Suchoń, Wilczyniec i Chłopka. Schemat trasy wyglądał podobnie jak odcinka porannego – wiedzieliśmy, że końcówka będzie niczym wisienka na torcie i czeka nas niezły zjazd. Ostatnie pięć kilometrów to jazda cały czas z górki, wymagająca dużego skupienia, ale też i dająca radość dorosłym facetom podobną do tej, jaką może odczuwać dziecko w wesołym miasteczku. W sobotę zaliczyliśmy w sumie ponad 2000 metrów przewyższeń. Dzień zakończyliśmy obiadokolacją w sprawdzonej już w piątek Restauracji Młyńsko.
Weekend upływał zdecydowanie za szybko. Było sporo do przejechania, bardzo dużo do pogadania na ten temat a zdecydowanie za mało na to wszystko czasu.
Pozostała nam już tylko niedziela i zamierzaliśmy wycisnąć z niej ile się da. Na tapet tego dnia postanowiliśmy wziąć Pętlę Trojak nieopodal Lądka-Zdroju. Zapowiadało się w sumie niespełna 300 metrów w górę. Czasowo też wyglądało idealnie – po dwa podjazdy i zjazdy zagospodarowały nam całe przedpołudnie. Trzeba jednak przyznać, że również te odcinki były bardzo fajne i tym bardziej utrudniały nam rozstanie się z nowopoznaną odmianą jazdy na rowerze. Finał części sportowej wyjazdu stanowiła kawa i ciastko w uzdrowisku. Następnie wróciliśmy na kwaterę, gdzie gospodarze widząc nasz niedosyt przedłużyli nam dobę hotelową do niestandardowej godziny, by pozwolić nacieszyć się jeszcze jazdą.
Nie był to jednak koniec wyjazdu. Ostatnim punktem była wizyta w Złotym Stoku – niewielkim miasteczku, tuż przy granicy z Czechami, najstarszym w Polsce ośrodku górniczo-hutniczym, którego historia i ślady pierwszych prac sięgają aż X wieku. W towarzystwie niezwykle charyzmatycznej przewodniczki Sylwii dowiedzieliśmy się, między innymi, ile ton złota wydobyto w tej kopalni, jak duże wciąż są i dlaczego już niedostępne – pokłady tego kruszcu w tym miejscu, czy jest możliwa filmowa ucieczka z plecakiem pełnym czystego złota i wielu innych ciekawych rzeczy.
Do domu wracaliśmy wspominając poszczególne momenty kończącego się weekendu. Mnogość zabawnych i emocjonujących sytuacji uczyniła ten wyjazd naprawdę wyjątkowym. Jak wcześniej wspomnieliśmy – szlaki, po których jeździliśmy, stanowią część systemu Singletrack Glacensis i są profesjonalnie przygotowane, by dać maksimum radości z jazdy. Dzięki dostępnym publikacjom, doskonałym materiałom multimedialnym i aplikacjom oraz właściwemu oznakowaniu w terenie poruszanie się po nich i planowanie wycieczek jest dziecinnie proste. Kolejny wyjazd w góry jest, myślimy, kwestią naprawdę niedługiego czasu – emocje z singli zapadły mocno w naszych głowach a wrażenia jakich dostarczają polskie góry długo nie pozwolą o sobie zapomnieć.
Projekt współfinansowany ze środków Gminy Pniewy.