Rowerowe Kolaże – Wiedeń

Wyprawa do Wiednia rozpoczęta, chociaż jeszcze nie na jednośladach. Zdjęcie zrobione tego wieczora na pniewskim dworcu PKS – dobrze widzicie, że bez rowerów. Do autobusu by się nie zmieściły. Po raz pierwszy doświadczamy komfortu wyprawy z service carem – za co dziękujemy gorąco Piotrowi Ciesielskiemu. Dlatego nawet mimo tego, że nasze rowery mają dzisiaj lepiej niż my, bo nie muszą korzystać z komunikacji publicznej, nie narzekamy. Humory dopisują. Jutro start naszych „Rowerowych kolaży”.

„Odjechani” biorący udział w corocznych kilkuetapowych rowerowych wyprawach z roku na rok coraz bardziej dbają o fason. W tym roku mamy rekordową liczbę sponsorów, najwięcej jak dotychczas etapów – cztery, najdalszy cel – Wiedeń, efektowne hasło – „Rowerowe kolaże”. Szczególnym fasonem wyróżniają się koszulki, z których można wyczytać wszystkie te informacje.

Uczestnicy – w sumie będzie ich siedemnastu, w większości pniewianie – ruszą w trasę w najbliższą środę. Wyjątkowo nie z Pniew, tylko z Wrocławia. Kolejne etapy kończyć się będą w Ratnie Górnym (to w gminie Radków, którą z Pniewami łączy długoletnie partnerstwo samorządów), w Moravskiej Třebovie, w Parlov (te dwa „międzylądowania” to w Czechach) i wreszcie w Wiedniu. Turystycznie nigdy jeszcze długodystansowy rajd „Odjechanych” nie był tak atrakcyjny. To jeden z powodów, dla których wydłużono trasę. Jej projektantem i koordynatorem tegorocznych przygotowań jest Karol Pściuk.

Jak zawsze postaramy się Wam meldować na Facebooku, gdzie jesteśmy, jak mija nam kolejny etap, co robimy po zejściu z rowerów. W ubiegłych latach nasze relacje śledziły tysiące internautów, zakładamy więc, że kibicują nam nie tylko rodziny.

Gorąco dziękujemy sponsorom – w tym roku są to:
MPD Parlej
Restauracja Bamberka
Pniewskie Przedsiębiorstwo Komunalne Sp z o o
Eko-Tech – przydomowe oczyszczalnie ścieków
Nsbc Metal
Väderstad Polska
EkoLogi Team
Brudna Robota
TOMBUD Tomasz Szarata
Karl Knauer Poland

Otrzymaliśmy również dotację na projekt „Rowerowe kolaże” od Gminy Pniewy. Większość z nas korzysta ze wsparcia w przygotowaniu rowerów ze strony Serwisu Rowerowego Michała Gryki. Technicznie – w sposób, z jakiego w poprzednich latach nie korzystaliśmy – wspiera nas również firm Usługi Transportowe Piotr Ciesielski. O jej serwisowym udziale napiszemy niebawem.

Na trykotach możecie też wypatrzyć Pniewską Werandę, której rewanżujemy się w ten sposób za ubiegły rok. Nie spodziewaliśmy się, że nasze koszulkowe podziękowanie pojawi się w takim trudnym dla lokalu momencie. Właścicielce, która zaskoczyła nas niezwykle miłym ugoszczeniem po powrocie z Lübbenau, życzymy szybkiego pokonania trudności po pożarze.

 

Przed nami tymczasem 500 kilometrów na dwóch, a właściwie to na trzydziestu czterech kołach.

Pierwszy etap „Rowerowych kolaży”, czyli wyprawy Odjechanych do Wiednia, miał 110 kilometrów. Po naszych wcześniejszych eskapadach pozostawał nam niedosyt zwiedzania, więc postanowiliśmy, że w tym roku nadrobimy to dzięki nieco krótszym odcinkom pomiędzy noclegami. Dzisiaj planowaliśmy zwiedzanie twierdzy Srebrna Góra, ale nasze plany zmieniła pogoda.

Kiedy tylko wyjechaliśmy z Wrocławia, zaczęło lać – i tak już zostało na całą trasę. Przebieranie się wydawało się nie mieć sensu, ale wdziewaliśmy nowe ciuchy, by choć na chwilę zaznać przyjemności dotyku czegoś suchego na ciele. Ten etap, wziąwszy jeszcze pod uwagę różnice wysokości, i bez Srebrnej Góry był wyzwaniem. Obfitował w punkty, które zasługiwały na miano górskich premii, i piękne widoki. Mimo strug deszczu, w pamięć zapadła nam Przełęcz Woliborska i zieleń zbocz Parku Krajobrazowego Gór Sowich.

Jesteśmy w Ratnie Górnym – to urokliwa wieś łańcuchowa, czyli położona wzdłuż strumienia. Jeśli chodzi o położenie, to warto dodać, że jest to na Ziemi Kłodzkiej, a także pod Radkowem, w zapewne dobrze znanej wielu czytającym te słowa, bo Radków to gmina partnerska Pniew, więc czujemy się prawie jakby znów u siebie. Prawie – bo jednak w Pniewach tak nie padało – ale nasze humory mają się dobrze. 

Pogoda nie pomagała, ale jest moc! Przemoczeni dotarliśmy  z Wrocławia do Ratna Górnego w 16-osobowym składzie:

Mariusz Bigos

Tomasz Fliger

Waldemar Gadecki

Marcin Głodowski

Sebastian Jarmużek

Błażej Komorski

Przemysław Krajewski

Jarosław Misiewicz

Stanisław Muchajer

Grzegorz Nawrot

Maciej Nizio

Dawid Nowak

Witold Pierko

Karol Pściuk

Przemysław Stefaniak

Aleksander Zaporowski

Wczoraj o tej porze piątkę przybijali nam przed startem burmistrz Radkowa Jan Bednarczyk i jego człowiek od między innymi współpracy transgranicznej Marek Niewiadomy. Dzisiaj już gospodarze kolejnego noclegu zerkają na nasze przygotowania, by powiedzieć nam na starcie trzeciego etapu „Hodně štěstí“.

Jesteśmy w Czechach. Wczorajsze odwołanie się do zagadkowej „współpracy transgranicznej“ okazało się przynieść ten efekt, że od granicy cieszymy się wreszcie dobrą pogodą.

Każdego roku wszędzie, gdzie zawijamy na noc, spotykamy się z sympatią. Dla właścicieli pensjonatów goszczenie kilkunastoosobowej grupy kolarzy, która pokonuje setki kilometrów, to jednak jakieś novum. Wczoraj w Radkowie podejmowała nas i karmiła Janina Górnicka, finalistka MasterChefa z 2015 roku. Zdążyliśmy się polubić. Pani Janinie pozostaną po nas wspólne zdjęcia, a nam w pamięci wierszyk, który brzmi niemalże jak hymn: „”Czy niebo jasne, czy pochmurne, piękne jest zawsze Ratno Górne. A w Ratnie Górnym jest Dom Tyrolski, lecz nie niemiecki – wybitnie polski!”

Kwestie niemieckie zostawiamy, bo tego państwa tym razem na trasie nie mamy, a poza tym ostatnio naszym „Rowerowym kolażom” towarzyszy idea „Keine grenzen”. Co do tego piękna w dni pochmurne – niby racja, ale wolimy jednak dni pogodne. Pierwszy dzień w strugach deszczu nie odbierał nam ochoty, ale trochę nadwerężył zdrowie. Wczoraj z tego powodu Olek spędził cały dzień w safety carze. Miało to nawet pewne dobre strony, bo po drodze częstował nas truskawkami.

Mieliśmy więc słodki bonus, a z uciążliwości utrzymały się tylko przewyższenia na trasie. Etap miał 132 km, i wiele kilkunastoprocentowych długich podjazdów. Do kolaży, jakie pozostają nam w pamięci z każdej wyprawy, na pewno załapie się wiele rekompensujących nam wysiłek widoków, takich jak piękna Horni Morava w Masywie Śnieżnika. Polecamy zdjęcia z drugiego etapu.

Na Dolni Moravę niestety już nie dotarliśmy. Tym razem już nie tyle pogoda, co czas nie pozwolił. Sky Walk – popularną ścieżkę w chmurach – pewnie jeszcze kiedyś będziemy chcieli jednak zwiedzić. Może w połączeniu z ponowną wizytą w gminie Radków, której burmistrz chwalił się nam dziesiątkami kilometrów dróg rowerowych.

 

Na metę w Moravskiej Trebovie dotarliśmy wczoraj późno, ale zdążyliśmy skosztować czeskiego piwa i parę godzin pospać. Ruszamy na kolejny etap. W planach między innymi Macocha i Brno. 

Jeśli chodzi o napoje dla dorosłych, Czechy kojarzą się z piwem. My jednak Pavlov zapamiętamy z wybornego wina. Ażeby „Rowerowe kolaże” nie były jeszcze bardziej wieloznaczne niż już są, ci z nas, którzy tolerują alkohol, dawkują go sobie bardzo ostrożnie, rzecz jasna. Jakże jednak nie skosztować, gdy to lokalny specjał?

Jesteśmy po kolejnym etapie, kolejne ponad 150 kilometrów w nogach, a właściwie we wszystkich partiach ciała – kto jeździ na rowerze, ten wie. Z atrakcji poznawczych i widokowych był szczyt Macochy i starówka w Brnie. Tu zjedliśmy obiad. Na talerzach królowały oczywiście knedliki.

Brno generalnie trochę rozczarowało, poza starówką nie jest to piękne miasto. Zmagaliśmy się ponadto ze szczelinami w ulicach, wzdłuż torów tramwajowych. Była nawet jedna, na szczęście niegroźna, wywrotka.

Dziś spaliśmy w Pavlov, nad jednym z największych sztucznych akwenów w Czechach. W okolicach rozciągają się pięknie zielone o tej porze roku winnice. Właściciel naszego pensjonatu serwuje szlachetny trunek ulicę dalej, więc nie mogliśmy zrobić mu przykrości i zajrzeliśmy na chwilkę wczoraj wieczorem.

Wiedeń zdobyty, ostatni etap zakończony, wracamy samochodami do domów, nasze rowery też – pełen komfort. W pamięci mamy wciąż wjazd do stolicy Austrii i nie będziemy o tym opowiadać przez pryzmat trudów i zmęczenia – bo był to dzień bardzo dla nas przyjemny. Olbrzymia radość, bo nigdy dotąd nasza doroczna wyprawa nie kończyła się tak daleko od Pniew.

Z Pavlov wyjechaliśmy po odśpiewaniu urodzinowego „Sto lat” dla Tomka Fligera. Etap miał niespełna 100 kilometrów i po raz pierwszy odczuliśmy, że jechaliśmy w dół, więcej było zjazdów niż podjazdów, cały czas w przyjemnej słonecznej pogodzie. Do Wiednia wjechaliśmy rowerowym czerwonym szlakiem. Tablicę z nazwą docelowej metropolii tradycyjnie przyjęliśmy owacją i wspólnym zdjęciem. Po godzinie od przybycia do naszej końcowej bazy zjawiła się Ewa Adamczyk – firma, którą prowadzi wraz z mężem, współpracuje na co dzień z jednym z naszych sponsorów, firmą MPD Parlej Puls. Ewie zawdzięczamy wczorajszą wycieczkę po mieście, podczas której obejrzeliśmy między innymi wiedeńskie kościoły, zimową siedzibę cesarzy, apartamenty cesarzowej Sisi, wykopaliska na placu Michaela i wiele innych pięknych miejsc. Miasto, które w czasie ostatniej wojny światowej nie doświadczyło wielkich zniszczeń, urzeka zabytkami.

Ponieważ trochę po Wiedniu pojeździliśmy rowerami, możemy podzielić się opinią o tamtejszych kierowcach – przyjemne zaskoczenie po pobycie w Czechach, gdzie cykliści na ulicach traktowani są przez innych kierujących raczej niechętnie. W Austrii było zgoła inaczej. Uprzejmość na każdym kroku, uśmiechy, pozdrowienia. Można powiedzieć – Zachód, chociaż na ulicach zwracała też naszą uwagę duża różnorodność kulturowa.

Wieczorem, z poczuciem kończenia kolejnej wspólnej przygody, rozsiedliśmy się w restauracji na tyłach wesołego miasteczka, oddając podniebienia rozkoszom tutejszej, niezbyt jarskiej kuchni – na stole królowały golonki i żeberka. Niektórzy odważyli się skorzystać z najbardziej wymyślnych lunaparkowych urządzeń. Zakończenie naszych „Rowerowych kolaży”, które były wielkim logistycznym wyzwaniem, świętował w ten sposób Karol, któremu podziękowaliśmy za skoordynowanie kolejnego udanego wyjazdu.

Już się zastanawiamy, co zaplanuje dla nas za rok

W tym roku podsumowujemy wyjazd, jak zawsze zresztą, jako bardzo udany. Nie udało się zwiedzić wszystkich zaplanowanych miejsc, pomimo tego, że etapy były krótsze niż w poprzednich latach. Krótsze, ale wcale nie mniej wymagające, w terenach górskich. Nie udało się też dojechać do Wiednia Tomkowi Szaracie, który musiał wyruszyć później i nas gonić – ale uległ kontuzji. Pozdrawiamy i zakładamy, że będzie z nami za rok.

Pozdrawiamy również wszystkich, którzy śledzili naszą wyprawę, zwłaszcza naszych Najbliższych – już za chwilę będziemy witać się w progach domów. Czas minął nam szybko, mimo że obfitował w wielkie przeżycia – ale i tak zdążyliśmy się trochę stęsknić.